W nawiązaniu do akcji charytatywnej "Nasza świąteczna droga prowadzi z Górzna do Boliwii", jaką organizuje nasza Szkoła, prezentujemy krótką relację księdza Pawła z odległej Boliwii.
Moi Drodzy, na wstępie chciałbym bardzo serdecznie podziękować za Wasze zainteresowanie oraz wsparcie. Praca na misjach wiąże się z wieloma wyzwaniami. Jednak dzięki modlitwie, dobremu słowu są siły, by każdego dnia pracować w pełni sił.
Chciałbym nieco przybliżyć teraz sytuację dzieci w Boliwii. Bardzo duża część moich parafian nie mieszka w mieście, ale w wioskach. Wiele z nich jest bardzo oddalona od miasta. Nie we wszystkich wioskach jest szkoła. Czasem nie ma jej wcale, czasami jest tylko podstawówka. Z tego powodu, aby dzieci mogły się uczyć muszą pokonywać spore odległości, aby dotrzeć na zajęcia. Często to nawet 2 godz. marszu w jedną stronę. A potem trzeba jeszcze wrócić do domu. W górach miejscowa ludność bardzo słabo albo wcale zna język hiszpański. Posługują się swoim językiem, tj. quechua. Tak samo dzieci. W szkole podstawowej posługują się i uczą się wszystkiego w quechua. Dopiero gdy idą do szkoły ponadpodstawowej w mieście albo nieco większej wiosce uczą się także języka hiszpańskiego. Budynek szkoły bardzo różni się od tych, jakie są w Polsce. Zazwyczaj jest to bardzo prosty budynek, lepianka, z jednym pomieszczeniem, w którym przebywają wszystkie dzieci. Często brakuje wygodnych krzesełek i ławek. Stoją tylko prowizoryczne stoliki, czasem znajdzie się jakieś biurko dla nauczyciela. Mimo tak trudnych warunków do nauki, dzieci, z którymi rozmawiamy są zadowolone z ze szkoły. Teraz, w czasie pandemii, kiedy nie ma normalnych zajęć, jeszcze bardziej doceniają szkołę i zajęcia. Niektórzy nawet tęsknią za szkołą.
Jeżdżąc i odwiedzając poszczególne wioski tak często jak to możliwe, widać sporą biedę. Dzieciaki często biegają bez butów albo w bardzo już zniszczonych. W wielu miejscach chłopaki spotykali się na placu, który jest także boiskiem, ale niestety nie mają piłek, żeby zagrać. Jeśli tylko mamy taką możliwość to kupujemy dla dzieci słodycze, czasem jakieś zabawki czy ubrania. Ale co najbardziej zaskakuje to uśmiech na ich twarzach, mimo że wydawać by się mogło, że tylu rzeczy im brakuje. Ich życie jest bardzo proste i często trudne, ale mimo wszystko są zadowolone.
Kochani, jak widzicie pracy i potrzeb jest bardzo dużo. Jednak cieszę się z tej pracy, z każdego spotkania z ludźmi, z możliwości posługi sakramentalnej, zwyczajnej pomocy. Jak napisałem we wstępie, Wasze wsparcie jest także ogromną pomocą dla mnie, ale także dla tych ludzi. W imieniu swoim i tych ludzi bardzo Wam dziękuję. Pamiętam o Was w modlitwie i z serca błogosławię.